Komentarze: 7
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze na widok włączonego telewizora nie przysysałam się konwulsyjnie do ekranu, pojękując przy tym: „Plizzz, plizzz, tylko chwileczkę, plizzz, czy mogę zobaczyć reklamy ? podobno są jakieś nowe reklamy Plusa plizzz, w pracy wszyscy o tym mówią i się śmieją, a ja nie wiem o co chodzi, plizzzz tylko chwileeeczkę”, był taki program w telewizji (publicznej, a jakże) prowadzony przez pewną panią, która zapraszała do siebie inne panie, siadała z nimi przy stoliczku i prosiła je, żeby wysypały na stoliczek zawartość swojej torebki. Następnie obie panie pochylały się nad rzeczoną zawartością, wpatrywały się w nią uważnie, grzebały paluszkami i wróżyły, jaka też jest ta pani, co wysypała i czy fakt, że nosi przy sobie, na ten przykład - kajdanki i nić dentystyczną, świadczy o niej dobrze, czy też wręcz przeciwnie.
I to jest właśnie coś, co postanowiłam dzisiaj zrobić sama sobie.
Miałam, i owszem, taką pokusę, żeby swoją torebkę nieco podrasować, wyjąć ze środka brudne chusteczki i literaturę popularną, ckliwy film i dowody łakomstwa, dorzucić w zamian buteleczkę markowych perfum, tomik Rilkego, szminkę i artykuł z Guardian o zeszłorocznym zdobywcy Turner prize, ale dzielnie się jej oparłam. Postawiłam na szczerość, rozpięłam zamek, zanurzyłam rękę i oto, co znalazłam:
- dwie zużyte i 4 czyste chusteczki higieniczne
- rachunek ze sklepu Społem (nie rozumiem, dlaczego nie z Galerii Centrum ? w końcu tam też czasami robię zakupy)
- papierek po cukierku z choinki (konsumowanie dekoracji zaczęliśmy zaraz po ich zawieszeniu, a zakończyliśmy jakiś tydzień temu)
- 4 spinki z H&M-u noszone na wypadek, gdybym rano nie zdążyła się uczesać (właściwie przydają się codziennie)
- portfel (a w nim rachunki ze Społem, choć mogłabym przysiąc, że powinien tam być również rachunek z księgarni oraz dowód opłaty rocznej prenumeraty Zeszytów Literackich)
- Chlorchinaldin, wit. C i ostatnią pastylka Tantum Verde (ani jednej pigułki, która naprawdę mogłaby mi się do czegoś przydać)
- telefon
- autobiografię dominikanina, o. Badeniego (nie kryję zaskoczenia, bo, jak się zapewne orientujesz, w tramwaju zwykle czytuję Noama Chomsky`ego)
- pudełko Tik Taków
- film z Audrey Tautou (wiem, to nie jest Francuska Nowa Fala, wiem i nie zamierzam się tłumaczyć, tak jakoś wyszło...)
- dokumenty osobiste
- kalendarz zeszłoroczny
i na koniec....... wstydliwe pończochowe skarpetki (??)
I co z tego wynika? Ni mniej ni więcej, tylko, że jestem zasmarkaną klientką osiedlowego sklepu, dewotką walczącą z nieświeżym oddechem i zimnymi stopami, łakomą, rozczochraną, chorowitą i ckliwą, wyposażoną w telefon i kalendarz (nie wiem, czy w moich rękach, te z pozoru niewinne przedmioty nie nabierają znamion „szczególnie niebezpiecznych narzędzi”).
Właściwie ta świeżo wybebeszona prawda o sobie samej byłaby jeszcze do zniesienia, gdyby nie fakt, iż dodatkowo brak mi polotu, co odczuwam dotkliwie i o wiele boleśniej niż ucisk pończochowych skarpetek na łydkach.
2lewerence
PS. Droga P. - czy mogłabyś dla mnie rozpiąć zamek, wybebeszyć, wysypać, pogrzebać i powróżyć ? Potrzebuję wsparcia i dowodu, że nie tylko ze mną jest źle.