Komentarze: 4
Niedziela, 8 stycznia
A u mnie (dla odmiany) wszystko normalnie – nie spotykam na swej drodze postaci z kreskówek, nie widzę rzeczy, które dla innych są niewidoczne, nie słyszę głosów, regularnie biorę leki (mówiłam, że nie powinnaś odstawiać tych różowych tabletek).
Właśnie od godziny siedzę w rozbabranym łóżku (to znaczy – na podłodze) i obserwuję, jak moje plany porannego zorganizowania sobie czasu, po kolei biorą w łeb. Trup ściele się gęsto. Właśnie padły: zmywanie naczyń po śniadaniu (i wczorajszej kolacji) oraz prasowanie spódnicy (pójdę w spodniach, ich prasować nie trzeba). Obok nich leży makijaż oraz zebranie rozwieszonego prania. I jeszcze mycie głowy – właściwie już świętej pamięci. Zobaczmy, co zostało .... Ubranie się – z tego, niestety, zrezygnować nie mogę i to nie dlatego, że mam brzydką piżamę, albo - że śpię nago, tylko dlatego, że muszę wyjść (teraz to już - za godzinę, a jeszcze przed chwilą było - za dwie) a na dworze tak jakby mróz i zadymka.
Muszę wyjść. Muszę ubrać raki, żeby nie wywinąć orła. Muszę kończyć.
PS. Wpiszę się jutro, jeśli reanimują nam internet (padł w czwartek).
Ps. Właśnie obudził się Pan Wojtek z dołu i zaprosił mnie (i resztę sąsiadów dookoła) na koncert San Remo. Teraz to już naprawdę czas się ewakuować.