gru 17 2002

*Akcja zima* (part II)****


Komentarze: 4

Prawa ręka powlokła się na urlop dla poratowania zdrowia, zostawiając mnie z całym zaśnieżonym majdanem na głowie. Dzierżenie bloga w dwóch lewych rękach nie jest zadaniem łatwym – można się zmęczyć samą o tym myślą. Zapamiętawszy, z oglądanej w dzieciństwie Kroniki Filmowej , że najważniejszy jest plan ( trzy lub pięcioletni, najlepiej pięcioletni, który zrealizuje się w ciągu trzech lat) przystąpiliśmy do jego sporządzania – niespiesznie, w końcu mamy czas, mamy czas, czas nie goni nas.... Póki co, cała blogowa menażeria leży zahibernowana pod śniegiem, więc na pewno do wiosny się nie zepsuje. Plan jest taki, by menażerię wybudzać (czyt.- “rozmrażać”) nie gromadnie tylko indywidualnie i, dopóki sytuacja nie zostanie opanowana (czyt. – “nie nadejdą z odsieczą posiłki w postaci dodatkowej ręki”), zajmować się jedynie pojedynczymi egzemplarzami. Z nimi powinnyśmy dać sobie radę.

To był długi zimowy wieczór , a ja potrzebowałam nieco rozrywki. Los padł na Kasię. Kasia, rzecz jasna, nie zmieściłaby się w mikrofalówce, więc nawet nie próbowałam jej tam wsadzać. Pech chciał, że właśnie skończył mi się gaz w butli turystycznej a gorąca kąpiel odpadała, bo w wannie od zeszłej Wigilii pływa karp. Musiałam wepchnąć Kasię między parapet a kaloryfer. Trochę jej przy tym obtłukłam nos. Mruknęłam coś o środkach i świętości celu i poszłam zaparzyć sobie kawę. Po godzinie Kasia osiągnęła temperaturę pokojową i przemówiła ludzkim głosem :

Uszkodziłaś mi czubek nosa ty małpo rudowłosa .

Sama chciałaś tej draki, wyrwę ci wszystkie kłaki ...

To wystarczyło, żebym stwierdziła, że dziś wyjątkowo wena Kasi nie dopisuje (przy czym określenie “wyjątkowo” odnosiło się nie do samego faktu nie dopisywania, bo to akurat było stanem u Kasi permanentnym, ile do stopnia jego natężenia). Najchętniej rzuciłabym Kasię na pożarcie jakiemuś Wojewódzkiemu, ale akurat nie miałam żadnego pod ręką, więc tylko okleiłam ją taśmą i wystawiłam na balkon. Przy tej temperaturze, do jutra rana stężeje.

Problem rozrywki na wieczór pozostawał nierozwiązany. Wahałam się chwilę między Karolem i kotem . W końcu padło na kota – bo pomyślałam, że skoro mniejszy, to szybciej odtaje, a ja towarzystwa pragnęłam ekspresowo. I rzeczywiście - wystarczyło, że przejechałam po nim parę razy suszarką do włosów. Spędziliśmy miły wieczór na wyszukiwaniu paraleli pomiędzy “Malleus Malleficarum” a “Mitem i obrzędowością w romantycznym opisie chuci i tęsknoty” . Nie znaleźliśmy ani jednej. Potem kot bez sprzeciwu dał się zapakować do zamrażalnika. Żeby zrobić mu miejsce musiałam wyjąć indyka, który został z zeszłorocznego Święta Dziękczynienia. Podgrzałam go w piekarniku a potem, nie wdając się w dyskusje, zjadłam na kolację. Mam taką zasadę - nigdy nie rozmawiam z drobiem.

4rece : :
2lr
17 grudnia 2002, 13:58
tyle, że opierzony
Pieczony Kurczak
17 grudnia 2002, 13:51
Proszę nie czepiaćź się drobiu, w końću Drób też człowiek
2lr
17 grudnia 2002, 11:22
to może od razu coś wysiadujmy? co tak będziemy siedzieć bezproduktywnie...
17 grudnia 2002, 11:15
... błąd. mogła być taka miła kontynuacja wieczoru... według raportów nadciągających z krajów Bliskiego Wschodu drób okazuje się najbardziej pożądanym stworzeniem... w celu rozmów oczywiście. niesłychanie interesujących rzeczy można się od nich dowiedzieć!!! no dlaczego nie wierzycie? trzeba kiedyś poprostu dać im szansę! nie dowiecie się jak nie spróbujecie. dlatego dziś siadamy wszyscy z jakimś ptaszkiem i siedzimy. cierpliwie. po Wigilii sprawdzimy rezultaty!

Dodaj komentarz